piątek, 11 października 2013

Życz swoim włosom dobrych snów!



Ostatnio z braku czasu trochę zaniedbałam swoje niesforne włosy, czego efektem był kołtun tuż przy szyi... Chyba z godzinę go delikatnie rozplątywałam, tracąc resztki nadziei... Żeby taka sytuacja się nie powtórzyła, zwiększyłam moją czujność oraz troskę wobec tych kłaczków.

Po pierwsze! 
Zawsze przed snem rozczesuję włosy tylko i wyłącznie drewnianą szczotką. Ostatnio coś mi się odmieniło i z reguły nie stosuję mocnych utrwalaczy w postaci żeli do włosów, zatem nie mam z tym większych problemów. Wiem, że włosów takich jak moje nie powinno się szczotkować na sucho, dlatego też spryskuję je wodą mineralną, albo kuracją malinową z Marionu, by choć trochę je nawilżyć.

Po drugie!
masażerem, często nazywanym "miziatorem" ;p masuję skalp. Uwielbiam te uczucie po całym dniu, kiedy skalp jest przemęczony, bo jednak dźwiga coraz dłuższe włosy... a te malutkie wypustki go masuuująąą.... ach! :D

Po trzecie!
Jeśli zamierzam na drugi dzień umyć włosy, wcieram w nie olejek. Ostatnio najczęściej lniany. Wówczas dopiero naolejowane włosy szczotkuję.

Po czwarte!
Zawsze śpię na poduszce obleczonej w poszewkę z satyny bawełnianej. Dzięki temu unikam porannego puchu.

Po piąte! 
Zwijam je na skarpetce w koczek na czubku głowy. Dzięki temu rano moje włosy prezentują się dobrze, nie muszę przejmować się brakiem objętości, sprężystości i przesuszoną szopką.

Wiem, że wszystko, co tu opisałam jest znane i nic nowego nie odkryłam, ale niech to będzie przypomnienie dla tych, co żyją w takim pośpiechu, jak ostatnimi czasy ja i zapominają o prostych gestach dla dobra włosów :)

Pozdrawiam!
Ps.


A Wy, co "mówicie" swoim włosom na dobranoc? :)

wtorek, 8 października 2013

To, co pija san.su.si

Dzisiaj chciałam Wam napisać kilka słów o tym, co lubię pić. Może temat wydaje Wam się banalny, albo sposób, w jaki go ujęłam, ale myślę, że kilka rad może się niektórym z Was przydać. 
Zielona herbata... Od lat wzbraniałam się przed nią jak diabeł przed święconą wodą ( tak, ja to widzę i ja to wiem, że właśnie dokonałam modyfikacji frazeologicznej, wybaczcie ;p). Nigdy mi nie smakowała, nigdy jej nie zamawiałam w żadnej kawiarni... Do momentu, kiedy zaszłam do mojej ulubionej kawiarenki w mieście TŻa i ... zamówiłam zieloną z kwiatem jaśminu. Smakowała wówczas zupełnie inaczej niż przy wcześniejszych moich podejściach. Dodam tylko, że właściciele tej kawiarni są pasjonatami, mateistami i w ogóle, "herbatoholikami". To właśnie u nich nauczyłam się pić yerbę i usłyszałam wiele cennych porad. Również to, w jaki sposób parzyć zieloną herbatę, by nie była cierpka i bez smaku. 
Na samym początku przedstawię Wam to, czego nie należy pić: 
Tak wygląda zawartość saszetek zielonych herbat z Biedronki. Zmielone listki i gałązki. Mimo odpowiedniego parzenia, napar z tego zawsze wychodzi mi mętny oraz goryczkowy, czego za wszelką cenę chciałam uniknąć. Mimo swojej niskiej ceny ( około 3 zł), nie warto brać jej pod uwagę, bo może nieźle zepsuć reputację normalnej zielonej herbaty. Odbiegam już w ogóle od zastanawiania się nad tym, ile dobrej jakościowo herbaty ląduje w tych saszetkach :) 
No dobrze, nie musimy od razu popadać w skrajności i kupować drogie herbaty, odsypywane do saszetek po 50g za 10, 20 zł w herbaciarniach. Owszem, będą one bardzo dobrej jakości, ale zapewniam Was, że i na biedną, studencką kieszeń coś się znajdzie. Oto co piję na co dzień: 


Po rozwinięciu listków okazuje się, że w większości są one w całości zasuszone, w wersji z  żurawiną aż 20% herbaty to owoce. Owszem, herbatki zawierają aromaty, co może niektórych odrzucić, jednak mi nie przeszkadza.

Mój sposób na parzenie tego cuda jest w zasadzie banalny. Od zagotowania wody odczekuję 10, 12 minut, by woda ostygła do pożądanej przeze mnie temperatury i wówczas łyżeczkę suszu zamkniętą w kulce do parzenia herbaty zalewam wodą. Po trzech minutach wyciągam kulkę i jeśli mam ochotę na nieco słodką herbatę, dodaję pół łyżeczki miodu albo cukru. Często piję ją solo, bo ma naprawdę dobry smak. 
Obie herbaty Bastek kosztują w granicach 4 zł za 100 g. więc wagowo wychodzi nawet taniej, niż Feel Green z Biedronki :) 

Co taka zielona herbata nam daje? 
Jestem po niej delikatnie pobudzona, ale nie wypłukuje ona z mojego organizmu magnezu, dlatego też nie odczuwam nieprzyjemnych drgawek. Gasi pragnienie. Zawiera o wiele mniej szczawianów niż czarna siostra, dlatego też można ją pić przy kamicy nerkowej. Wspomaga trawienie, także zalecane jest jej stosowanie przy kuracji odchudzającej ( nie ma co jednak liczyć na efekty po samym sączeniu tego naparu ;p ). Uspokaja, poprawia koncentrację. Nie barwi płytki nazębnej w takim stopniu, jak czarna herbata. Te właściwości odkryłam na własnym przykładzie, żeby nie było, nie jest to efekt placebo, ponieważ dopiero dziś przy tworzeniu tego wpisu wygooglałam właściwości zielonej :) 

A czy Wy też pijecie zieloną herbatę? Może jakieś rodzaje mogłybyście mi szczególnie polecić?? 
Pozdrawiam! 

Ps. Podjęłam wyzwanie i choć dawniej również przepadałam raczej za zdrowszym odżywianiem się, to od dziś chcę wprowadzić cykl pt. "Jesteś tym, co jesz" i zamierzam dokumentować co jakiś czas zmiany w moim zdrowiu, figurze, samopoczuciu. Również co jakiś czas będę dodawać wpisy właśnie o takiej tematyce, jak dziś. Czy przypadł Wam do gustu mój pomysł? :) Proszę o Wasze opinie! 

piątek, 4 października 2013

Recenzje, recenzje...

Obiecuję, że kolejny wpis będzie poświęcony innej tematyce, niż Bingo Spa i recenzje kosmetyków :)
Dziś przyjrzę się bliżej dwóm kosmetykom.

Szampon BingoSpa z kolagenem, bez SLeS, SLS

Szampon w takiej samej buteleczce jak poprzednio omawiany. Zapach szamponu, podobnie jak tamtego, chemiczny. Albo tak bardzo ten zapach mnie drażni już, albo tutaj wręcz przeradza się on w uciążliwy chemiczny smrodek ;p

Konsystencja oczywiście taka sama i gdybym miała oceniać po wyglądzie, mogłabym nawet powiedzieć, że wlano ten sam produkt do dwóch różnych butelek!

Jednak przyjrzyjmy się składowi:

Skład o wiele krótszy, ale i bardzo ubogi jeśli chodzi o cenne składniki. Oprócz kolagenu, nie zawiera żadnych olejków, jak w przypadku szamponu z olejem z pestek moreli.
Włosy są po nim splątane, szorstkie, domyte. Jeśli komuś zależy na oczyszczeniu włosów tylko i wyłącznie, to polecam.
Cena taka sama jak w przypadku odpowiednika.
 
Drugim kosmetykiem, który mogłam testować jest serum czekoladowo morelowe. Zacznę od plusów: 
- konsystencja, zbite masło, które ładnie się rozprowadza, ale.... gdzie nie gdzie ma jakieś dziwne grudki...
- skład : mam mieszane uczucia co do składu tego kosmetyku. Zaraz po wodzie masło kakaowe (!), następnie... parafina, sylikony, parabeny...
przechodząc do minusów...
- zapach! Tak drażniącego zapachu kosmetyku do maziania nie czułam! Pachnie jak pasta do zębów dla dzieci colgate, można poczuć nutkę mentolu nawet... a czekolady nic a nic, a szkoda, bo wolałabym jednak czuć to, co zawiera skład, a nie to, czym w dzieciństwie myłam zęby...
- dodatkowym minusem dla mnie była ważność produktu. Otrzymałam go na przełomie lipca/ sierpnia, a data ważności to... 09.2013.
Ja rozumiem, że dostałam kosmetyk tylko do recenzji i miesiąc czasu to okres, który w zupełności mi wystarczył na próbowanie, ale jednak tak krótki termin ważności był dla mnie czymś w rodzaju hmm... braku szacunku. 


Oba produkty otrzymałam dzięki firmie BingoSpa i fakt ten całkowicie nie wpłynął na moją recenzję. 

Pozdrawiam! :) 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger... .linkwithin_posts a div div { -webkit-border-radius: 60px; -moz-border-radius: 60px; border-radius: 60px; }